Fragment recki Zielona Mila
Komentarze: 0
Siła "Zielonej Mili" nie tkwi w samej fabule, lecz... w ludziach, których mamy okazję poznać podczas projekcji. I nie chodzi mi tu o osobę siedzącą tuż obok na seansie. Nie, chodzi mi o bohaterów, gdyż każdy z nich ma do opowiedzenia jakąś historię. Oni pokazują na ekranie, czym jest dla nich miłość, przyjaźń oraz poświęcenie i nie boją się swoich uczuć. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z filmem tak mądrym i ciepłym, a z kolei nie będącym nudnym wykładem z filozofii antycznej. Trzy godziny, jakie spędzamy na oglądaniu, pozwalają przywiązać się do poznanych postaci i odczuć smutek związany z ich odejściem.
(mailing ręceprecz odTybetu)
Nie mam zamiaru rozpisywać się o sprawach technicznych, takich jak dźwięk, czy strona wizualna, gdyż one nie mają tak naprawdę znaczenia w tym przypadku. Frank Darabonta nie ujął mnie za serce dynamicznym pościgiem na autostradzie, tylko pasją z jaką podszedł do swojej pracy. Do pospołu ze Stephenem Kingiem pokazał nam, że cuda się zdarzają, choć może nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. W końcu każdy w swoim życiu ma do przebycia tytułową "zieloną milę" - dla niektórych jest to dystans od celi do miejsca egzekucji - dla innych jest to wędrówka, trwająca całe życie. Jak ona będzie wyglądała, zleży tylko od nas - może będziemy mieli tyle szczęścia, by przebyć ją tak, jak John Coffey...
(źródło: http://www.filmbox.pl/filmy_recenzje,67,13.html)
Dodaj komentarz